niedziela, 6 kwietnia 2014

Anastazja (1): Nie napinaj łuku, gdy masz kołczan pusty.

Ranek szarpie mnie za ramię i zmusza do wstania z łóżka. Jest agresywny, bezwzględny, nie ma dla mnie żadnej litości. Zupełnie, jakbym od pewnego momentu swojej przeszłości przestała być godna przywileju doświadczania miękkości własnego materaca i przepisowych ośmiu godzin snu. Ten materac nie jest mój, podobnie zresztą jak poprzedni. W duchu wyrażam życzenie, by zaistniała w uporczywym dźwięku budzika godzina szósta okazała się pomyłką zegarowego pomiaru cennych sekund, lecz, niestety, bezgłośna nadzieja już w chwili, kiedy ją konstruuję, przestaje mieć rację bytu. Ten paskudny odgłos dnia dzisiejszego, wdzierający się aż po koniuszek trąbki Eustachiusza i po najodleglejszy neuron w mózgu, jest absolutnie nie do zniesienia! Nadal nie wystawiając głowy spod kołdry w iście heroicznym geście rozcapierzam palce w leżącej na pościeli lewej ręce, unoszę dłoń i walę nią na oślep w przeklętego sojusznika kolejnego pracowniczego epizodu. Świetnie, wreszcie nauczyłam się na pamięć lokalizacji budzika!
Jaka szkoda, że ta wiedza już niedługo do niczego konstruktywnego mi się nie przyda.


Przygotowana na kolejną batalię o drogocenne, fetyszystycznie postrzegane pieniądze, zdążyłam z prędkością standardowego pociągu TGV usunąć z pokoju na zapleczu jakiekolwiek ślady mojej tam niedozwolonej obecności i właśnie raczę się ze zblazowaną miną naprędce przygotowaną kawą, kiedy do kuchenki dla pracowników wpada zdyszana, zaróżowiana od mrozu Magda.
- Hej! Już jesteś? Jak to możliwe? Musisz chyba wstawać jeszcze wcześniej niż kury!
Koleżanka odwija z szyi długi na sześćset kilometrów wełniany szalik jednocześnie rozpinając puchową kurtkę i zarzucając mnie gradem szczegółów o codziennej (nawet weekendowej) podróży autobusem z Nowego Targu do Zakopanego, a ja ze stoickim spokojem wymalowanym skrupulatnie na twarzy śledzę uważnie emocje, które rysują się dłutem podniecenia na nieskazitelnym, góralskim obliczu koleżanki. Zastanawiam się znad właśnie podniesionego do ust parującego kubka z kawą, w jaki sposób Magda zareagowałaby na wiadomość, że tak naprawdę po wczorajszej zmianie wcale nie poszłam do domu, tylko cicho i przebiegle niczym mysz polna ukryłam się na zapleczu, czekając cierpliwie, aż wszystkie osoby zatrudnione w pensjonacie opuszczą miejsca pracy.
Dopiero wtedy mogę jako tako odpocząć, mimo iż nie w swojej prywatnej przestrzeni, ukonkretyzowanej w postaci wynajmowanego pokoju albo rodzinnych kątów.
Odkładam opróżnione naczynie na blat stołu, po czym rzucam w stronę wciąż wzburzonej znajomej:
- Masz rację, niektórych kierowców powinno się wybombić porządną dawką trotylu. Choć nawet ich rozczłonkowane ciała mogłyby z powodzeniem domagać się od ciebie zawyżonej opłaty za bilet. Niektórzy nigdy się nie zmieniają!

Nie mogę pójść po pracy do domu z bardzo prostego powodu – bo go nie mam. Jestem skazana na cygańskie, tułacze życie, dopóki z błękitnego nieba nie zleci wymarzona gwiazdka i nie wręczy mi kluczy chociażby do pierwszej lepszej odrapanej bacówki na Gubejcy. Każde cztery ściany, o których wiedziałabym, że są moje, pozwoliłyby mi na nowo stać się podobną innym ludziom. Człowiek bez domu jest podczłowiekiem, o czym już nieraz dotkliwie się przekonałam. 



Razem z Magdą sprzątamy pokój numer piętnaście. Na postawie doniesień poczty pantoflowej wiemy, że wynajmuje go nadziany facet z Heidelbergu, który zawitał do pokrytej śniegiem od A do Z polskiej stolicy Tatr z zamiarem ubicia interesu życia. Cóż, bywają ludzie przepełnieni ambicją po ubytki w zębach!
Odkurzam dokładnie puchaty dywan, natykając się pod fotelem na brudną, śmierdzącą skarpetkę. Marszczę nos i z obrzydzeniem podnoszę za wyrwaną z całości nitkę znaleziony, jakże typowo męski fant, a potem celnym rzutem posyłam go do otwartego i umieszczonego nieopodal kosza na brudną bieliznę.
- Nieźle, Kira! Sto punktów dla drużyny z Krupówek!

Uśmiecham się do koleżanki szczerze i promiennie, okraszając ów grymas lekkim jak piórko śmiechem. Nienawidzę swojej pracy, ale darzę sympatią współpracowników mimo iż tak umiejętnie próbujemy udawać, że tak naprawdę nie nienawidzimy się nawzajem, a szybkie i częste tiki nerwowe nie są przejawami wypielęgnowanej żądzy wygryzienia kogoś innego z jego stanowiska, tylko głęboko ukrytymi oraz szlachetnie umotywowanymi minami najprawszych ludzi na świecie. 



W porze obiadowej w przybytku hotelarstwa panuje największy chaos. Pomimo silnego zrygoryzowania i posiadanej już przeze mnie świadomości tego, co może mnie spotkać, nerwy mam napięte do ostatnich granic. Serwuję dania gościom, którzy zażyczyli sobie (rzecz jasna, za dodatkową opłatą) dostawy posiłków do wynajmowanych pokojów, więc mam okazję do zmierzenia się z najrozmaitszymi typami indywiduów. Wachlarz socjologiczny jest nad wyraz bujny oraz egzotycznie barwny, rozścielając się od podstarzałych erotomanów a zarazem poważnych biznesmenów (klepią po tyłku i wystosowują nieskażone polotem propozycje seksualne) przez młode pary małżeńskie (celebrują w tatrzańskiej scenerii pierwszy miesiąc wspólnego życia) aż do rozemocjonowanych turystów (zadają ciekawskie pytania o najlepsze szlaki piesze, nie rozumieją różnicy między Żabią Lalką a Cubryną i są najbardziej szczodrzy w dawaniu napiwków). Ich niekiedy zupełnie bezsensowne prośby i indagacje w akompaniamencie brzękania talerzy oraz sztućców jakby mniej mnie irytują, a czasami wręcz relaksują.
Obserwowanie obcych ludzi w nienaturalnym, sztucznym środowisku hotelowego pokoju pozwala mi choć na chwilę oderwać się od mimowolnych myśli o własnym, dogłębnie niewesołym położeniu. Odsuwam się od samotności zmieszanej z pesymizmem na zdecydowanie dalej niż wyciągnięcie ręki.
Tak, jak dziś.
Informując zagubionego wrocławianina o tym, jak wiele metrów nad poziomem morza ma Zawrat czy zbywając żartem propozycję spędzenia wspólnej nocy z siwiejącym, otyłym mężczyzną w średnim wieku zadziwiająco dobrze się bawię.
Co ciekawe, nie jestem jedyną osobą, która zauważa ów ewenement.
Baśka, fantastyczna dziewczyna z serwisu, cała staje się uczłowieczonymi podziwem oraz niedowierzaniem, gdy stwierdza po wydaniu wszystkich posiłków:
- Kira, nie poznaję cię! Tak zrelaksowana i luzacka chyba nigdy jeszcze nie byłaś!
- Bo nigdy wcześniej nie dostałam tak korzystnej oferty matrymonialnej! Dwieście złotych za numerek, masz pojęcie? Wykosiłam konkurencję!
Obie wybuchamy śmiechem, choć tylko chichot Basi rozbrzmiewa szczerością…



… Chwilę później zostaję wezwana do gabinetu dyrektorki pensjonatu. Herod-baba, ufryzowana ponad miarę, ma boleśnie zaciśnięte wargi i surowe spojrzenie nauczycielki historii w klasie o profilu humanistycznym. Nokautuje mnie lodowatością własnego wyrazu twarzy już od momentu, w którym przekraczam próg jej dostojnego pomieszczenia do sprawowania władzy personalnej, zatem przyjemny uśmiech, którym witam przełożoną, całkowicie znika z moich ust.
Pani Bucała nie prosi, żebym usiadła, zamiast tego szybko zaczyna wyrzucać z minimalnego otworu między wargami:
- Bardzo mi przykro, Anastazjo, ale muszę cię zwolnić.
- To chyba jakaś pomyłka.
Tylko tyle udaje mi się wypowiedzieć po kilku sekundach wręcz żałobnej ciszy. Właścicielka głośno nabiera powietrza do płuc posługując się jedynie cienkim przesmykiem w ustach, co w każdej innej chwili wyglądałoby komicznie i dawałoby mi pole do naśmiewania się z niej przez kilka następnych godzin, jeśli nie dni.
- To nie jest pomyłka, Anastazjo. Mogłabym przymknąć oko na obrażanie przez ciebie klientów, bo przecież wiem, jaki masz trudny charakter i wiem, jacy goście potrafią być upierdliwi, chamscy.. Ale sposób, w jaki potraktowałaś pana Schwarzkopfa.. Pozostawia naprawdę wiele do życzenia, Anastazjo.
Chcę się wtrącić, ale pani Bucała gromi mnie wzrokiem. Pochyla się z wyraźnym trudem, sięga po coś, co jest umieszczone za pokaźnym, dębowym biurkiem…
… Dech mi zamiera, gdyż na światło dzienne zostaje wyniesiony należący do mnie plecak ze stelażem.
Cały mój dobytek.
Jeden plecak, a w nim trochę ubrań, trochę kosmetyków, kilka części Komedii ludzkiej Balzaka, drobne, okruchy z obwarzanków (wszędzie się poniewierające, zawsze na złość), wielka butelka wody mineralnej i zdjęcie.
Zdjęcie ze mną i z moimi rodzicami.  
Pani Bucała rzuca plecak na podłogę w sposób iście oskarżycielski.
- Spania w pracy również nie pochwalam.
- Nie byłam niemiła dla żadnego klienta!
Próbuję się bronić po niewczasie, choć już mam pełną świadomość, na jak bardzo straconej pozycji się znajduję. Słyszałam z opowieści krążących po pensjonacie, kiedy z właścicielką można negocjować, a kiedy należy się od jakichkolwiek prób nawet delikatnej perswazji wstrzymywać i stąd też wiem, że choćbym była przezroczysta jak woda w górskim strumieniu, czysta niczym łza i nieskalana jak klasyczna grecka płaskorzeźba – nic już nie ugram. Mogę tylko próbować odrobinę wybielić swój niesłusznie oczerniany wizerunek.
- Nie mydl mi oczu. Pan Schwarzkopf wyraźnie dał mi do zrozumienia, że byłaś butna i agresywna.
- Czy to ten mężczyzna spod ósemki? Przepraszam, ale gdyby pani ktoś próbował zamówić latte…
- Nie o nim mówię. Mam na myśli mężczyznę spod piętnastki.
Koleś z Heidelbergu! Ten, który próbował wcisnąć mi dwie setki za danie dupy!
Czuję, jak na twarzy wykwitają mi rumieńce.
- Chciał się ze mną przespać. Oferował mi pieniądze.. ze seks! A ja go spławiłam! I co, jego cholerna duma poczuła się urażona, że głupia Polka mu odmawia i ma wyjebane na jego pieniądze?!...
- Nie bądź wulgarna, Anastazjo!
- Jak pani mogła mu uwierzyć!..
- Teraz to już i tak bez znaczenia.
Babiszcze kopniakiem posyła w stronę moich stóp ubrudzony plecak.
- Zrozumiałabym, naprawdę. Ale to, że okłamałaś mnie i… i zrobiłaś sobie z mojego pensjonatu PRZYTUŁEK… Dobrze, że Magda od początku ci nie ufała.. Przed obiadem znalazła twoje rzeczy, ale zdecydowałam się pozwolić ci dokończyć rozdzielanie posiłków..
Pani Bucała nieomal spluwa. Jaka ona wspaniałomyślna!
- Gdybyś przyszła i powiedziała mi, że nie masz gdzie mieszkać… Anastazjo, spodziewałam się po tobie dojrzalszego zachowania.
- Pierdol się.
Nie mam już na nic siły. Nie mam siły na odpowiednio zaawansowane przetwarzanie widoku kompletnie zaskoczonej właścicielki, gdy dźwigam chwiejnie plecak, a później zakładam go na plecy. Nie mam siły, by rzucić jej choć jedno więcej spojrzenie, skoro nie otrzymałam żadnej szansy ani na obronę własną, ani na ochłap zrozumienia.
Jedyne, co mogę zrobić, to wyjść tak, jak stoję i gdzieś w biegu zgarnąć z szatni kożuch, czapkę, szalik i zimowe buty, a później wybiec z tymi akcesoriami z budynku, potrącając po drodze kilkoro ludzi, i już nigdy tam nie wracać, nawet w myślach.
Co też robię.

________________
Pierwszą odsłonę nowej historii czas zaprezentować! Wybaczcie, że wygląd bloga jeszcze nie jest odpowiednio cool, ale wciąż trwają prace nad jego upiększaniem i dopieszczaniem.
Mam nadzieję, że dzieje Anastazji okażą się warte stałego śledzenia oraz zostawiania pod rozdziałami chociaż śladowego odzewu. Czego i Wam życzę.


serdecznie pozdrawiam,