Ranek
szarpie mnie za ramię i zmusza do wstania z łóżka. Jest agresywny, bezwzględny,
nie ma dla mnie żadnej litości. Zupełnie, jakbym od pewnego momentu swojej
przeszłości przestała być godna przywileju doświadczania miękkości własnego
materaca i przepisowych ośmiu godzin snu. Ten materac nie jest mój, podobnie
zresztą jak poprzedni. W duchu wyrażam życzenie, by zaistniała w uporczywym
dźwięku budzika godzina szósta okazała się pomyłką zegarowego pomiaru
cennych sekund, lecz, niestety, bezgłośna nadzieja już w chwili, kiedy ją
konstruuję, przestaje mieć rację bytu. Ten paskudny odgłos dnia dzisiejszego,
wdzierający się aż po koniuszek trąbki Eustachiusza i po najodleglejszy neuron
w mózgu, jest absolutnie nie do zniesienia! Nadal nie wystawiając głowy spod
kołdry w iście heroicznym geście rozcapierzam palce w leżącej na pościeli lewej
ręce, unoszę dłoń i walę nią na oślep w przeklętego sojusznika kolejnego
pracowniczego epizodu. Świetnie, wreszcie nauczyłam się na pamięć lokalizacji
budzika!
Jaka
szkoda, że ta wiedza już niedługo do niczego konstruktywnego mi się nie przyda.
Przygotowana
na kolejną batalię o drogocenne, fetyszystycznie postrzegane pieniądze,
zdążyłam z prędkością standardowego pociągu TGV usunąć z pokoju na zapleczu
jakiekolwiek ślady mojej tam niedozwolonej obecności i właśnie raczę się ze
zblazowaną miną naprędce przygotowaną kawą, kiedy do kuchenki dla pracowników wpada
zdyszana, zaróżowiana od mrozu Magda.
- Hej!
Już jesteś? Jak to możliwe? Musisz chyba wstawać jeszcze wcześniej niż kury!
Koleżanka
odwija z szyi długi na sześćset kilometrów wełniany szalik jednocześnie
rozpinając puchową kurtkę i zarzucając mnie gradem szczegółów o codziennej
(nawet weekendowej) podróży autobusem z Nowego Targu do Zakopanego, a ja ze
stoickim spokojem wymalowanym skrupulatnie na twarzy śledzę uważnie emocje,
które rysują się dłutem podniecenia na nieskazitelnym, góralskim obliczu
koleżanki. Zastanawiam się znad właśnie podniesionego do ust parującego kubka z
kawą, w jaki sposób Magda zareagowałaby na wiadomość, że tak naprawdę po
wczorajszej zmianie wcale nie poszłam do domu, tylko cicho i przebiegle niczym
mysz polna ukryłam się na zapleczu, czekając cierpliwie, aż wszystkie osoby
zatrudnione w pensjonacie opuszczą miejsca pracy.
Dopiero
wtedy mogę jako tako odpocząć, mimo iż nie w swojej prywatnej przestrzeni,
ukonkretyzowanej w postaci wynajmowanego pokoju albo rodzinnych kątów.
Odkładam
opróżnione naczynie na blat stołu, po czym rzucam w stronę wciąż wzburzonej
znajomej:
- Masz
rację, niektórych kierowców powinno się wybombić porządną dawką trotylu. Choć
nawet ich rozczłonkowane ciała mogłyby z powodzeniem domagać się od ciebie
zawyżonej opłaty za bilet. Niektórzy nigdy się nie zmieniają!
Nie
mogę pójść po pracy do domu z bardzo prostego powodu – bo go nie mam. Jestem
skazana na cygańskie, tułacze życie, dopóki z błękitnego nieba nie zleci
wymarzona gwiazdka i nie wręczy mi kluczy chociażby do pierwszej lepszej
odrapanej bacówki na Gubejcy. Każde cztery ściany, o których wiedziałabym, że
są moje, pozwoliłyby mi na nowo stać się podobną innym ludziom. Człowiek bez
domu jest podczłowiekiem, o czym już nieraz dotkliwie się przekonałam.
Razem
z Magdą sprzątamy pokój numer piętnaście. Na postawie doniesień poczty
pantoflowej wiemy, że wynajmuje go nadziany facet z Heidelbergu, który zawitał
do pokrytej śniegiem od A do Z polskiej stolicy Tatr z zamiarem ubicia interesu
życia. Cóż, bywają ludzie przepełnieni ambicją po ubytki w zębach!
Odkurzam
dokładnie puchaty dywan, natykając się pod fotelem na brudną, śmierdzącą
skarpetkę. Marszczę nos i z obrzydzeniem podnoszę za wyrwaną z całości nitkę
znaleziony, jakże typowo męski fant, a potem celnym rzutem posyłam go do
otwartego i umieszczonego nieopodal kosza na brudną bieliznę.
-
Nieźle, Kira! Sto punktów dla drużyny z Krupówek!
Uśmiecham
się do koleżanki szczerze i promiennie, okraszając ów grymas lekkim jak piórko
śmiechem. Nienawidzę swojej pracy, ale darzę sympatią współpracowników mimo iż
tak umiejętnie próbujemy udawać, że tak naprawdę nie nienawidzimy się nawzajem,
a szybkie i częste tiki nerwowe nie są przejawami wypielęgnowanej żądzy
wygryzienia kogoś innego z jego stanowiska, tylko głęboko ukrytymi oraz
szlachetnie umotywowanymi minami najprawszych ludzi na świecie.
W
porze obiadowej w przybytku hotelarstwa panuje największy chaos. Pomimo silnego
zrygoryzowania i posiadanej już przeze mnie świadomości tego, co może mnie
spotkać, nerwy mam napięte do ostatnich granic. Serwuję dania gościom, którzy
zażyczyli sobie (rzecz jasna, za dodatkową opłatą) dostawy posiłków do
wynajmowanych pokojów, więc mam okazję do zmierzenia się z najrozmaitszymi
typami indywiduów. Wachlarz socjologiczny jest nad wyraz bujny oraz egzotycznie
barwny, rozścielając się od podstarzałych erotomanów a zarazem poważnych
biznesmenów (klepią po tyłku i wystosowują nieskażone polotem propozycje
seksualne) przez młode pary małżeńskie (celebrują w tatrzańskiej scenerii
pierwszy miesiąc wspólnego życia) aż do rozemocjonowanych turystów (zadają
ciekawskie pytania o najlepsze szlaki piesze, nie rozumieją różnicy między
Żabią Lalką a Cubryną i są najbardziej szczodrzy w dawaniu napiwków). Ich
niekiedy zupełnie bezsensowne prośby i indagacje w akompaniamencie brzękania
talerzy oraz sztućców jakby mniej mnie irytują, a czasami wręcz relaksują.
Obserwowanie obcych ludzi w nienaturalnym, sztucznym środowisku hotelowego pokoju pozwala mi choć na chwilę oderwać się od mimowolnych myśli o własnym, dogłębnie niewesołym położeniu. Odsuwam się od samotności zmieszanej z pesymizmem na zdecydowanie dalej niż wyciągnięcie ręki.
Tak,
jak dziś.
Informując
zagubionego wrocławianina o tym, jak wiele metrów nad poziomem morza ma Zawrat
czy zbywając żartem propozycję spędzenia wspólnej nocy z siwiejącym, otyłym
mężczyzną w średnim wieku zadziwiająco dobrze się bawię.
Co
ciekawe, nie jestem jedyną osobą, która zauważa ów ewenement.
Baśka,
fantastyczna dziewczyna z serwisu, cała staje się uczłowieczonymi podziwem oraz
niedowierzaniem, gdy stwierdza po wydaniu wszystkich posiłków:
-
Kira, nie poznaję cię! Tak zrelaksowana i luzacka chyba nigdy jeszcze nie
byłaś!
- Bo
nigdy wcześniej nie dostałam tak korzystnej oferty matrymonialnej! Dwieście
złotych za numerek, masz pojęcie? Wykosiłam konkurencję!
Obie
wybuchamy śmiechem, choć tylko chichot Basi rozbrzmiewa szczerością…
…
Chwilę później zostaję wezwana do gabinetu dyrektorki pensjonatu. Herod-baba,
ufryzowana ponad miarę, ma boleśnie zaciśnięte wargi i surowe spojrzenie
nauczycielki historii w klasie o profilu humanistycznym. Nokautuje mnie
lodowatością własnego wyrazu twarzy już od momentu, w którym przekraczam próg
jej dostojnego pomieszczenia do sprawowania władzy personalnej, zatem przyjemny
uśmiech, którym witam przełożoną, całkowicie znika z moich ust.
Pani
Bucała nie prosi, żebym usiadła, zamiast tego szybko zaczyna wyrzucać z
minimalnego otworu między wargami:
-
Bardzo mi przykro, Anastazjo, ale muszę cię zwolnić.
- To
chyba jakaś pomyłka.
Tylko
tyle udaje mi się wypowiedzieć po kilku sekundach wręcz żałobnej ciszy.
Właścicielka głośno nabiera powietrza do płuc posługując się jedynie cienkim
przesmykiem w ustach, co w każdej innej chwili wyglądałoby komicznie i dawałoby
mi pole do naśmiewania się z niej przez kilka następnych godzin, jeśli nie dni.
- To
nie jest pomyłka, Anastazjo. Mogłabym przymknąć oko na obrażanie przez ciebie
klientów, bo przecież wiem, jaki masz trudny charakter i wiem, jacy goście
potrafią być upierdliwi, chamscy.. Ale sposób, w jaki potraktowałaś pana
Schwarzkopfa.. Pozostawia naprawdę wiele do życzenia, Anastazjo.
Chcę
się wtrącić, ale pani Bucała gromi mnie wzrokiem. Pochyla się z wyraźnym
trudem, sięga po coś, co jest umieszczone za pokaźnym, dębowym biurkiem…
… Dech
mi zamiera, gdyż na światło dzienne zostaje wyniesiony należący do mnie plecak
ze stelażem.
Cały
mój dobytek.
Jeden
plecak, a w nim trochę ubrań, trochę kosmetyków, kilka części Komedii ludzkiej Balzaka, drobne,
okruchy z obwarzanków (wszędzie się poniewierające, zawsze na złość), wielka
butelka wody mineralnej i zdjęcie.
Zdjęcie ze mną i z moimi rodzicami.
Pani
Bucała rzuca plecak na podłogę w sposób iście oskarżycielski.
-
Spania w pracy również nie pochwalam.
- Nie
byłam niemiła dla żadnego klienta!
Próbuję
się bronić po niewczasie, choć już mam pełną świadomość, na jak bardzo
straconej pozycji się znajduję. Słyszałam z opowieści krążących po pensjonacie,
kiedy z właścicielką można negocjować, a kiedy należy się od jakichkolwiek prób
nawet delikatnej perswazji wstrzymywać i stąd też wiem, że choćbym była
przezroczysta jak woda w górskim strumieniu, czysta niczym łza i nieskalana jak klasyczna grecka płaskorzeźba – nic już nie ugram. Mogę tylko próbować odrobinę wybielić swój
niesłusznie oczerniany wizerunek.
- Nie mydl
mi oczu. Pan Schwarzkopf wyraźnie dał mi do zrozumienia, że byłaś butna i
agresywna.
- Czy
to ten mężczyzna spod ósemki? Przepraszam, ale gdyby pani ktoś próbował zamówić
latte…
- Nie
o nim mówię. Mam na myśli mężczyznę spod piętnastki.
Koleś
z Heidelbergu! Ten, który próbował wcisnąć mi dwie setki za danie dupy!
Czuję,
jak na twarzy wykwitają mi rumieńce.
-
Chciał się ze mną przespać. Oferował mi pieniądze.. ze seks! A ja go spławiłam!
I co, jego cholerna duma poczuła się urażona, że głupia Polka mu odmawia i ma
wyjebane na jego pieniądze?!...
- Nie
bądź wulgarna, Anastazjo!
- Jak
pani mogła mu uwierzyć!..
-
Teraz to już i tak bez znaczenia.
Babiszcze kopniakiem posyła w stronę moich stóp ubrudzony plecak.
-
Zrozumiałabym, naprawdę. Ale to, że okłamałaś mnie i… i zrobiłaś sobie z mojego
pensjonatu PRZYTUŁEK… Dobrze, że Magda od początku ci nie ufała.. Przed obiadem
znalazła twoje rzeczy, ale zdecydowałam się pozwolić ci dokończyć rozdzielanie
posiłków..
Pani
Bucała nieomal spluwa. Jaka ona wspaniałomyślna!
-
Gdybyś przyszła i powiedziała mi, że nie masz gdzie mieszkać… Anastazjo,
spodziewałam się po tobie dojrzalszego zachowania.
-
Pierdol się.
Nie
mam już na nic siły. Nie mam siły na odpowiednio zaawansowane przetwarzanie
widoku kompletnie zaskoczonej właścicielki, gdy dźwigam chwiejnie plecak, a
później zakładam go na plecy. Nie mam siły, by rzucić jej choć jedno więcej
spojrzenie, skoro nie otrzymałam żadnej szansy ani na obronę własną, ani na
ochłap zrozumienia.
Jedyne,
co mogę zrobić, to wyjść tak, jak stoję i gdzieś w biegu zgarnąć z szatni kożuch,
czapkę, szalik i zimowe buty, a później wybiec z tymi akcesoriami z budynku,
potrącając po drodze kilkoro ludzi, i już nigdy tam nie wracać, nawet w
myślach.
Co też
robię.
________________
Pierwszą odsłonę nowej historii czas zaprezentować! Wybaczcie, że wygląd bloga jeszcze nie jest odpowiednio cool, ale wciąż trwają prace nad jego upiększaniem i dopieszczaniem.
Mam nadzieję, że dzieje Anastazji okażą się warte stałego śledzenia oraz zostawiania pod rozdziałami chociaż śladowego odzewu. Czego i Wam życzę.
serdecznie pozdrawiam,